Proza

Archiwum

Kici, kici…miał / cz. 7

 

& Kici, kici…miał

z cyklu okiem Stańczyka                                                                     

Część 7

 

 

 

Cezary wstał z fotela bujanego. Wyciągnął ręce by przywitać córkę.

– Witaj córuchno – powiedział całując ją w czoło.

– Witaj ojcze – ucałowała go. Potem podeszła do mamy i przytuliły się serdecznie.

– Witam pani Amalio, miło widzieć – powiedziała.

– Może ja już pójdę, będę przeszkadzała, a wy macie swoje sprawy.

– Skądże, proszę zostać z nami.

– Oj, dzieciaki znów łapią motyle, nawet nie mają czasu się przywitać – powiedziała Lawinia – Z ogrodu tylko usłyszeli cześć babciu, dziadku – Nie mieli jak zwykle czasu. Cezary pomachał im dłonią. Dobiegli do kuzyna Filipa i zaczęli biec w głąb ogrodu. Lawinia trochę postała na schodach tarasu, by ogarnąć wzrokiem dzieci.

– No teraz mogę spokojnie siąść, choć krzesełko odsunę dalej by mieć ich na oku.

Laura nalała do filiżanki kawę córce. Przygarnęła ją do siebie.

– Kochana co widzę, czyżby znów?

– Tak mamo, znów będę mamą – położyła rękę na brzuchu.

Cezary zlustrował córkę, podszedł i pogłaskał po ramieniu mówiąc:

– mam nadzieję, że to nie skutek zachęt naszego nowego rządzącego.

– No wiesz – obruszyła się . To przypadek tato. Ale chcemy. Stało się. Choć jestem pełna obaw. Wszystko dobrze teraz wygląda, ale co za parę lat. Wiecie, że jestem najstarsza. Pamiętam wasze poważne rozmowy. Prowadziliście je przy mnie. I wiele pamiętam.

Cezarego połaskotała tym. Darzył wielkim szacunkiem córkę. Była mądrą, odpowiedzialną kocicą. Był dumny z niej. Zanucił…ale to już było i nie wróci więcej…

– Pamiętasz? – zwrócił się do żony.

– Tak kochanie i nie chciałabym by nasze dzieciaki doznały takiej tragedii. Jak my na własnej skórze.

Wrócili do bolącego tematu. Amalia była od lat ich sąsiadką, więc wszystko też pamiętała.

– Tak – powiedział Cezary…wówczas też był nowy Pan. Zachęcał do brania kredytów by mieć gdzie mieszkać. Akcja siedliska dla młodych. Budowano nowe osady. Wszystkim z łowów rejestrowanych pobierano po parę myszy. Taka danina. Bez względu na to czy otrzymasz przydział czy nie. Siedliska stawały murem…tak śpiewano. Można było też zdecydować się na budowę siedliska samemu. Wiadomo kredyt z banku.

– Tak – wtrąciła się Laura. Kredyt  połączony z pracodawcą. My raty oni odsetki –

– Tak, ale pod warunkiem, że będę pracował łowiąc myszy tylko na kopalni, dożywotnio. Schowałem dyplom, bo przyjmowali tam do pracy tylko po podstawówce lub ze średnim wykształceniem. Do łopaty mysiej. Ci z wyższym wykształceniem z nie mieli szans. Byli zagrożeniem dla wówczas panoszących się na stanowiskach bez wykształcenia. Kto załapał się na kredyt to kopalnia spłacała potężne odsetki. Bo mieszkania w osiedlowych siedliskach były w pierwszym przydziale dla przyjeżdżających z innych terenów łownych. I co ? Nocami praca, za dnia budowa własnymi rękami z pomocą kolegów. Kosztem zdrowia. A za parę lat !!!! Bum!!! Nowy władca. Nowe prawo. Dostaliśmy suche pismo. W związku z kryzysową sytuacją gospodarczą zrywamy umowę. Ale dali otwartą furtkę. Można było spłacić resztę w jednym kawałku. Bez odsetek. Ja wówczas zawiodłem. Nigdy sobie tego nie podaruję. Byłem w szpitalu. Lauro zostałaś wówczas sama z dziećmi, domem. Wszystkim. A ja przykuty do łóżka. Eh, to była ironia losu. I pozostały!  Małe raty, a odsetki kilkukrotna pensja – Zamilkł. Zabolało wspomnienie. Laura podeszła do męża i przytuliła do siebie.

– Tak kochanie, tak było. Nastały ciężkie czasy dla nas. A potrzeby rosły z dzieciakami.Ty łapałeś myszy w kopalni mimo problemów zdrowotnych. Ja zajmowałam się dziećmi i domem. I dorabiałam.

Zachęcili nas do wielodzietnej rodziny – zwróciła się do córki – a potem zostaliśmy sami. Pamiętam pustki w spiżarni. Dzieciaki rosły. Chorowali. A ty… – przystanęła – eh, wolę nie wracać pamięcią. Znikąd pomocy. Nawet ze świątyni. Tam zawsze do brania ci sami. Kiedyś przyniesiono symboliczną paczkę. Podaną przez dzieci. Stary baton i mąka z robalami. Mieliśmy widmo utraty całego dorobku życiowego. Jakby tego było mało nastał czas chorób. Poważnych. Walka o życie bliskich najbardziej wysysa. Kiedy ktoś w rodzinie choruje to cała rodzina chora – łzy popłynęły na wspomnienie. Amalia podeszła i objęła ją.

– Tak, pamiętam. Podziwiałam was wówczas. Niejeden by dał za przegraną. Ale wam się udało.

– Tak, ale żal do władz zostanie dożywotni. Byliśmy na poziomie leżących dla których praca to coś nieznanego.

– Chłodno się robi. Wejdźmy do salonu, a i dzieciaki powinny coś przekąsić – powiedział Cezary.

– Dobra myśl tato – Lawinia zawołała – dzieciaki wchodzimy do środka. Umyć łapki i do nas….

– Mamo, jeszcze chwilę…

– Natychmiast. Za chwilę chcę was widzieć.

Wstała i zaczęła zbierać filiżanki by zanieść do kuchni. Mamo ja to zrobię idźcie.

cdn.

                                                                                               Lena Maria T.

 

 

0 Komentarze