dzień niewojennej matki
każdy kęs rośnie w ustach jak u chorej na bulimię. już nie smakuje
chleb. trudno przełknąć kiedy u sąsiada…
kolejny dzień wykipiało mleko, nie przeszkadza mi już ten swąd.
już nie cieszy wiosenny promień tańczący na firanie. ten sam
muska ciała poległych pośród gruzów
idę z dzieckiem na plac zabaw. huśtawka przerażająco piszczy
jak świst rakiet rozrywających mury. widzę łańcuchy
oplatające ciało mojego dziecka. zaciskają jego uśmiech
korozja logicznego myślenia zżera kolory żonkila zerwanego
w parku przez moje dziecko
na obiad chciałam zrobić ryby. kupowałam je w pobliskim
ruskim sklepie. ciężko byłoby spojrzeć tym uprzejmym sprzedawcom
w oczy. mija mnie sąsiad. przystanął na chwilę. kurczowo
ściskam kierownicę – czy byłby w stanie strzelić? – jeszcze niedawno
wypowiadał się o emigrantach
czytam wspomnienia z porodówek gdzie mąż z czułością
ściska dłoń rodzącej. przebija kadr ciężarnej zakrwawionej
w obstawie żołnierzy. widzę klaunów w garniturach. teraz mam jasność
skąd u mnie niebywała trudność w opanowaniu języka niemieckiego
jestem na stacji benzynowej. trzymam pistolet tankujący. znajomy chłopak
krzyczy – olej!!! zmieniam na prawidłowy ten od benzyny. szum dystrybutora
skanduje olej-krew olej-krew…
wróciłam do domu. grzebię w torebce by znaleźć klucz do drzwi.
ściskam go mocno…
———————————————————————–