Proza

Archiwum

W przeróżnej postaci śnieg…

 

 

&
W przeróżnej postaci śnieg…
 
Jeszcze tylko godziny, a blask petard przysłoni gwiazdy.
Wskazówki zegara pokryją się by licząc do dwunastu pożegnać i powitać. Prawem natury.
Stary ustępuje miejsce Nowemu. Jeszcze tylko godziny, by wyszeptać
– Co mi przyniesiesz?
Tak… jeszcze tylko godziny. A jak wiele może zmienić los…
Już parę dni Nowego. Zewsząd telefony, esemesy, kartki pocztowe z życzeniami.
Miłe, ciepłe sercu. Ale pomimo to przebija nostalgia. Taka późno-jesienna.
Nietypowe to, by w tym okresie patrzeć na czaszę parasola, którą całkowicie obejmują strugi deszczu. Roznegliżowane krzewy drżą. A zwisające topornie trzymające się ich gałązek krople zatrzymują w niedowierzaniu wzrok. Nawet łańcuch deszczowy niedawno zawieszony na rynnie nie ciszy. Choć teraz przy deszczu byłaby sposobność wizualnego podziwiania. Metalowe, misternie zrobione koliberki spijające deszczówkę z kubeczkogłówek kwiatów. Jakoś to koliduje z czasem miesiąca stycznia. Gdyby jeszcze Pan Mróz popracował, dał łaskawie kilka wydechów to zastygła w bezruchu zatrzymana woda w postaci srebrzystego lodu połaskotałaby pod rzęsami zimowym klimatem. Ozdobione łańcuchami światełek choinki przed domami również nie wpasowały się w klimat. Razi oczy.
Niedowierzanie, a raczej zaskoczenie wygrzebuje (niczym kobieta kluczy w torebce) kadry w pamięci. I faktem jest, że żaden z zakamarków nie wydobył takiej zimy. A dzisiaj 14 stopni.
Zawsze tutaj było skąpo o biel śniegu. Czasem odszraniałam szyby samochodu. Śnieg bywał, ale mało i krótko. Pomimo jego braku bywało bardzo mroźno. Nie narzekam, bo mógłby ktoś pomyśleć, że przez brak śniegu nie mam okazji wyskoczyć w nowym zimowym palcie czy kurtce. Ale czegoś mi brak. Gdy biel panoszyła się w zasięgu pola widzenia, co z sentymentem wspominam to zaczynałam śpiewać-
… Na całej połaci — śnieg,
W przeróżnej postaci — śnieg,..
I jeśli ktokolwiek był blisko to śpiewał ze mną. Ta biel przykrywała niczym korzec to co należało tylko do mnie. Biel, o tylu znaczeniach. Jego siła koloru. Jego czystość. Jego niewinność.
Biel. Jej początek. Ale też nicość – brak materii. Jej pustka.
A przy takiej aurze tylko parasol zakamufluje czas przetrwania na nowe. Wiosną wschodzące.
I chociaż –
…lubię kiedy pada,
bo najbardziej kobieco
czuję się pod parasolem – to wolałabym go otwierać od wiosny do jesieni.
( w tekście wykorzystałam tekst Jeremiego Przybory)
 
 
————————————————————————————

0 Komentarze