&

 

Moja kraina baśni  

 

 

Wychowałam się w ostatnim domu dzielnicy kopalnianej. Dom stał pod lasem. Z okna sypialni widziałam szyb, hałdę, potężny komin z insygniami Księcia Pszczyńskiego, a z ukosa okna korony drzew, z których dobiegały dźwięki koncertujących ptaków. Budziła nas codziennie kukułka. Liczyliśmy ile lat pożyjemy…No i wiadomo nieustające wówczas tętniące życie kopalni. Za domem były ogrody, a za nimi wejście do lasu. Często tam chodziłam z rodzicami, potem z przyjaciółmi. Las był obfity w grzyby, jagody, jeżyny, maliny. Zaczynał się polaną poziomek, a równolegle do niej równie dużą polaną konwalii. Nasze mamy zawsze miały wazoniki ich pełne. A my wianki na włosach. Las ten zagospodarowywała kopalnia. Jego pobocze kończyło się torami kolejowymi. Wówczas już nikomu nie służyły. To był nasz punkt zbiórek. Dukty miały wiele rozgałęzień, więc zagubienie się obcemu nie było problemem. Dzwoneczki biało – różowe na ich poboczu, dzikie róże i zające prowadziły nas na stawy. Była to woda wypompowywana z kopalni. Podzielono je betonowymi tamami, bo oczyszczalnia była w rozruchu. Właśnie tam pośrodku lasu to miejsce było dla nas zaczarowane, pozwoliło uwierzyć w przygody Alicji, a kolegom w Małego Księcia. A kiedy leżało się na kocyku, to niebo ukazywało przemijające w obłokach cuda pomiędzy koronami potężnych drzew i wszechobecnych brzózek z soczystą zielenią liści.Brzoza dla nas była królową drzew, a biel jej kory wysłuchiwała nasze najskrytsze marzenia. Jak konfesjonał.
Stawy te zagospodarowano i wędkarze mieli tam swój raj. Wodne ptactwo zachwycało kolorami. Sarny w zasięgu wzroku. I wyobraźnia dzieci. Budowaliśmy tratwy i niedaleko brzegu przeżywaliśmy przygody. Piraci, porywane księżniczki, zaślubiny. Każdy z nas wracał z prezentem tataraku i cudownego łubinu. Tam uczyliśmy się o drzewach, zwierzętach, ściółce leśnej, ba nawet o żmijach. Wracaliśmy z kieszeniami wypchanymi żołędziami, kasztanami. To tam pokazywano nam ptaki, ich dziuple. Norki lisów. W szkole nauczyciele byli zaskoczeni naszą wiedzą. Do dziś odwiedzając dom rodzinny czuję zapach, tamten zapach lasu, a łza kreci się w oku, bo dłoń sama unosi się, by podać ją tacie…

 

 

Lena Maria T.