Po Wigilii ci odpowiem

część 5.

                                                                                                      

 

 

Spała parę godzin, ale musiała rozpocząć nowy dzień, dla dzieci. Za parę godzin mieli być u dziadków, bo w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia każdego roku ich odwiedzali.
Przygotowała śniadanie, chłopcy już nie spali, słychać było włączony telewizor.
– Chłopcy, śniadanie i zawołajcie tatusia – zawołała.
Zasiedli do stołu, najmłodszy jak zwykle wszystkich rozbawił. Maria przyglądała im się, każdemu z osobna.
– Tak mam dla kogo żyć – pomyślała – Boże dziękuję ci, że ich mam.
Uśmiechnęła się zagadkowo. Paweł przyuważył jej uśmiech i powiedział:
– Karolku zapytaj mamusię co ją tak rozbawiło, bo mnie nie powie.
– To tajemnica, której nie wyjawię – odpowiedziała.
Spojrzała na Pawła. Ma najpiękniejsze niebieskie oczy jakie widziałam, źle wygląda, jest blady – pomyślała. Jak ja cię kocham, gdybyś to wiedział, ale nie mogę… nie potrafię, upokorzyłeś mnie.
Nigdy się nie dowiesz, że nadal bardzo cię kocham.

– Wiesz, po śniadaniu podjadę na stację, zatankuję, bo jadąc do rodziców musiałbym nadrobić drogi, a tu stację mamy niedaleko, jeszcze kupię płyny do samochodu, bo łapie mróz i sypie śnieg.
– Dobrze, kup też chusteczki higieniczne, bo skończyły się.
– Mogę z tatą? – zapytał jeden z bliźniaków.
– Zostań z mamą, bo zimno, ale jak wrócę, to mi pomożesz wkładać prezenty do bagażnika – powiedział Paweł
– Mario wychodzę – podszedł, chciał ucałować, jak kiedyś, ale ona odsunęła głowę.

Paweł długo nie wracał, nie odbierał telefonu. Sypał śnieg, droga śliska, zaczęła się martwić. Nerwowo spoglądała przez okno.
Chłopcy nie mogli się doczekać wyjazdu, zniecierpliwieni już trzymali kurteczki, też czekali na tatę.
Nagle zadzwonił dzwonek, podeszła do drzwi i zamarła. Przed drzwiami stali policjanci.
Czuła, że stało się coś złego.
– Czy Paweł Nowak, jest pani mężem?
– Tak.
– Możemy wejść? – proszę, wskazała ręką na salon.
Stojąc kontynuowali:
– Pani mąż za kierownicą dostał zawału serca i uderzył samochodem w balustradę.
– Żyje? – wyszeptała.
– Akcja reanimacyjna trwała, ale nie wiemy czy żyje, pogotowie zawiozło go do pobliskiego szpitala, przykro nam. Później z panią skontaktujemy się, mamy parę pytań.
Pożegnali się i wyszli.
Pośpiesznie ubrała się. Z sobą zabrała tylko najmłodszego. Zadzwoniła z samochodu do znajomych z prośbą, by zabrali Karola spod szpitala, bo z dzieckiem nie wejdzie i by pojechali do jej domu zaopiekować się starszymi synami. Łzy zalewały jej twarz, z trudem prowadziła samochód. Pod szpitalem znajomi już ją oczekiwali. Odebrali Karola, zapewnili Marię, że zajmą się dziećmi. Zanim odjechali, przez uchylone okno ich samochodu koleżanka zawołała:
– Jak czegokolwiek się dowiesz, to dzwoń, my powiadomimy rodziców Pawła, trzymaj się.

Wbiegła na Oddział Intensywnej Terapii. Była tam malutka poczekalnia dla rodzin chorych, gdzie kazano czekać. Każda minuta wydawała jej się wiecznością.
– Boże nie zabieraj mi go, wybacz wszystko co powiedziałam, nie możesz teraz odejść, Paweł wybacz – mówiła do siebie.

Po czasie wyszedł do niej lekarz. Był bardzo spięty, ściszonym głosem powiedział:
– Przykro nam zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, proszę przyjąć wyrazy współczucia… Może pani podejść na chwilę do męża… – lekarz coś mówił jeszcze, ale nie docierało do niej ani jedno słowo…

Podeszła do drzwi, wsparła o nie głowę, położyła dłoń na ich szybie i głaszcząc ją szeptała:
– Paweł, nie teraz, tylko nie teraz… jesteś całym moim życiem…

 

                                                                                                                                 Lena Maria T.