Woskowe figury *
*
Od odejścia najważniejszych osób w moim życiu nie lubię tego dnia. Już na samą myśl, że zbliża się pierwszy listopada – boli. Celowo chodziłam wcześniej rano, by nie spotkać rodziny, znajomych. Dopiero wieczorem, pod osłoną zmroku wychodziłam drugi raz. A łuna blasku świec, jak nawigacja prowadziła na cmentarz. Wówczas miałam większy komfort psychiczny, by godniej przeżywać tam ciężkie dla mnie chwile. Czuwałam. Przyglądałam się kwiatom, stroikom, wiankom, lampionom przyniesionym na płytę nagrobkową. Skąd nagle tyle? Od tak wielu? Gdzie oni byli? Modliłam się, zastygałam w zapatrzeniu …i tak na przemian.
Stojąc nad mogiłą męża mówiłam:
– Kochanie, gdzie oni byli, gdy byli potrzebni?
– Kim oni są? W końcu to była twoja i moja matka, twoje i moje rodzeństwo, twoi i moi przyjaciele. Zostałam sama z kilkorgiem dzieci… gdzie oni byli?
Tego roku nie chwiałam się. Miałam wsparcie z jednej strony. Już nie kuleję. Już nie drżę. Stoję w pionie. Stoję w cieple. Inaczej patrzę na bliskich.
Widzę woskowe postaci. Dostojnie stojące. Jakby dostały przepustkę na wyjście z Gabinetu Figur Woskowych. Widzę klownów zapalających knoty świec. Ten płomień daje blask! Tylko blask! To dobrze, bo ciepło topi wosk.
A rzeźbiarz Czarnego Anioła mógłby ironicznie każdemu z nich dostosować właściwą formę.