Ból, samotność rodzi łzy. Cierpimy. Różnie walczymy z tym, by przetrwać. Mało jest godnie niosących swój krzyż. Bo tak to nazywają.

Jedni ból, samotność topią w alkoholu. Inni kierując stopy do domu publicznego. Będąc tam sporadycznie klientem lub o zgrozo stałym klientem. Wiadomo, kosztowne. Za pewnie jedno nad czym ubolewają, to nad faktem, iż nie mają rabatu. Jak przystaje stałym klientom. Nie ubolewają nad faktem swojej jakości. Idą tam na trzeźwo. Bo pijanego nie wpuszczą. Czyli idą świadomie.

W końcu pocieszono ich. Ukojono ból. A kto tego dokona – sami wybierają w plejadzie Aniołów. Tak, Aniołów, bo jeśli to dojrzały men –  to wybiera kobietę, która wiekowo mogłyby być jego córką, czyli Aniołem zwał. Dla młodego każda kobieta to Anioł. Dokonali wyboru, w końcu przed dziwką też można uklęknąć, a łaski ukojenia  odbiorą na już. Wychodzą z założenia, że tylko frajerzy klękają przed krzyżem. Tam na łaski oczekuje się długo. Niejednokrotnie na łożu śmierci.

Z kobietami jest trochę inaczej. Kwestia otwarcia butelki bez różnicy. Zalać zawsze można się. W końcu wódka dostępna wszędzie. Ale z domami publicznymi gorzej …dla pań takowych oficjalnie nie ma.

Ale bywają kobiety operatywne. Radzą sobie. Kiedy zostają same znajdują cel i kombinują jak się zbliżyć. Wykształcona, kasa jest, (nie zapracowała na nią, ale ma). Ma za co zadbać o swoje ciało. Nie wygląda na swoje lata, bo i nie zna pracy. Tylko mężczyzny brak. Samotność doskwiera, wprawdzie koleżanek wokół jak stokrotek na łące, ale co men to men…

Ach, znów poczuć się kobietą, bo latka lecą.

I tak realizuje plan. Najpierw wymyśla powód zbliżenia… Najprościej poprosić o pomoc w domu, gdzie ręce mężczyzny potrzebne. Poczęstować kawą, ciasteczkiem. Po kobiecemu zauroczyć. Poopowiadać o wypaleniu. Zaintrygować pozorną obojętnością. Po czasie zaproponować wyjście. Najlepiej na coś kulturalnego, koncert, wystawę. Pokazać klasę. Tak sprawdza mężczyznę, czy potrafi się zachować, czy wstydu przy boku nie zrobi. W święta rzuci życzeniami, by kontaktu nie stracić. Potem to już płynie.

Nie za często, by nie odstraszyć. Propozycje bez zobowiązań. Z czasem  pójść dalej. Tygodniowy wyjazd. Wystarczy telefon informujący o wyjątkowej ofercie Biura Podróży. Rabacie finansowym. I facet gotowy. Spakowany. W końcu mogła wyjechać z koleżanką. Ale co men to men. A jeśli trafi się dość przystojny, a może młodszy, to leciwa kobietka ukontentowana. Men torby ponosi,  otworzy drzwi, dosunie krzesło, poda palto, złapie za dłoń. Kasę ma, ale miłości nie kupi. Wynajmie chłopczyka  –  jak auto z saloniku. Czasem bywają mężczyźni płacący, ale tylko za siebie. Tak resztki godności zachowują. Doskonale wiedzą w jaki układ wchodzą. Nikomu ze znajomych się nie pochwalą całkowitą prawdą. Utraciliby szacunek. Zdają sobie sprawę, że mówimy o tolerancji, ale to gołosłowne słowa.

Być powodem kpin? – nikt świadomie na to nie pozwoli.

Operatywna sama załatwia bilety,  rezerwuje pokoje hotelowe. Zapewnia jednocześnie, że traktuje go jak kumpla. Po pierwszym wyjeździe kombinuje dalej. Następna propozycja nie do odrzucenia. Chłopczykowi podoba się – zobaczył kawałek świata.  Operatywna kumpela kombinuje dalej. Kolejny bonus Biura Podróży. Miejsce marzeń. Tym razem proponuje wspólny pokój. Po pretekstem, że taniej. Wiadomo. Za jeden wspólny materac mniej z karty płatniczej pobiorą. Rybka złapana. Tydzień w jednym wspólnym pokoju …siedem nocy wakacyjnych…chuć zaspokojona.

Nie ma przyjaźni pomiędzy mężczyzną, a kobietą. Każda kończy się romansem. Nie chrapie się na wspólnym materacu. Na niemałżeńskim materacu. Pomimo wypalenia. Mijają miesiące, kobieta nie daje za wygraną.

Planuje, bo men się nie opowiada jeszcze. A liczyła na więcej. W końcu planowała na ostatnim wyjedzie; dyskretnie wypytując co chciałby zobaczyć. Znów  zaczyna od telefonu z prośbą o pomoc w domu….znów potrzebna męska ręka, właśnie ta ręka…Menowi nie wypada odmówić. W końcu obcuje z kulturalną znajomą. Cóż, tylko wypada życzyć kolejnej intrygującej podróży. Miejsca, w którym jeszcze nie był. Może do Raju….

 

                                                                                    Lena Maria T.