Mentalistkiz cyklu okiem Stańczyka                 

 

 

 

– Wiesz, jutro obiecałem mamie, że z nią pojadę na cmentarz – Maks zwrócił się do żony – Rozsypały się płyty nagrobne jej cioć. Same dziury. Jeszcze trochę, a zobaczmy kości nieboszczyków – zakpił. Kupię worki ziemi i posadzimy krzewy płożące do środka, by zasłoniły zniszczenie i obrosły płytę.

– Te ciocie chyba miałyby słuszne lata – powiedziała Mira. Czy były samotne?

– Nie. Mają dzieci, wnuków. Ale wiesz, nie dbają. Niedługo Wszystkich Świętych. Jak tu stać nad czymś takim. Trochę żenujące zapalając świece.

– Ok, ja mam później być w pracy, to pojedziesz, a dziećmi zajmiesz się jak wrócisz. Kończą lekcje po 14-tej. Do tego czasu powinieneś już być w domu.

– Czy podjedziesz po mamę, czy podejdzie?

– Podejdzie,  w końcu ma blisko.

Następnego dnia po śniadaniu pod dom o umówionej godzinie podeszła matka Maksa. Już ją oczekiwał. Samochód stał na podeście podjazdu do garażu, drzwi samochodu otwarte. Mira stojąc na schodach przywitała się z nią mówiąc;

– Dzień dobry. Nie podeszła ponieważ teściowa już wsiadała do samochodu. 

Mira zapaliła papierosa. I nagle usłyszała;

– Ooo, kupiliście inny samochód – matka zwróciła się do Maksa.

– Tak, wiesz, że czekaliśmy z firmy ubezpieczeniowej na gotówkę, bo tamten był po wypadku do kasacji.

– Nieduży, w sam raz – powiedziała matka Maksa – po co wam większy. Wiesz – ciągnęła dalej – Andrzej i Jaś też niedawno kupili sobie nowe samochody. Ale nie takie – tutaj zmieniła barwę głosu – chcąc pokazać do jakiego marnego samochodu weszła – takie duże, bo często wyjeżdżają  na wakacje. A jak się robi to trzeba odpocząć!

Mira słysząc to, siedząc na schodach i paląc papierosa, a była zasłonięta krzewami pomyślała – No nie! Zaraz wybuchnę!  Matka!!!! Matka tych wszystkich dzieci. Oni mają po dwoje dzieci. Ona im pomagała przy wychowaniu. Niejednokrotnie sypiała w ich domach, by zaopiekować się wnukami. A on czyli też jeden z jej synów ma kilkoro i nigdy nawet na ręce nie wzięła wnuków, teraz wielka babcia – pomyślała złośliwie – bo dzieciaki odchowane…Nas nigdy nie było stać na wakacje, jej syn chorował i coś takiego przez gardło jej przeszło. Jak się pracuje to trzeba wyjechać, by odpocząć! A my co? Nie pracowaliśmy? I zawodowo i w domu i przy dzieciach?

Wieczorem wróciła to tematu.

– Wiesz słyszałam waszą rozmowę. I podziwiam cię za cierpliwość. Bo ja chyba tym razem bym już nie wytrzymała.

– A co to da? Co dla niej będą znaczyć moje słowa? Przecież ona nigdy się nie zmieni. Niech sobie mówi co chce. Ja wiem swoje.

– Maks, ale jest coś co się nazywa honorem, godnością. Można delikatnie. Może wreszcie do niej dotrze, jak cię lekceważy. Ściąga na pobocze.

– Daj spokój. Sam mam tego dosyć. A ty dodatkowo  wiercisz  dziurę.

– Ja? Ja o ciebie walczę. Widzę jak cię to boli. Czy mam zawsze wychodzić na zołzę? Nawet wówczas, gdy na imprezach rodzinnych również jesteś kimś na boku? Ty, który z tej całej wspólnoty rodzinnej jesteś najprzyzwoitszym facetem? Szanuj się. Bo ja zauważając to robię w ten sposób okazuję tobie szacunek – po prostu reaguję i ucinam. Po prostu szanuję cię, bo na to zasługujesz. Twojej matki nie darzę szacunkiem, bo jakościowo to zła kobieta. Ale szacunek pokazuję, choć fałszywy, by dzieci widziały. To twoja matka i babcia naszych dzieci. Nie dowierzam. Czy matce posiadającej kilkoro dzieci serce nie powinno równo miłością dzielić? Czy tak ograniczonej mentalności serce ogrzewa tylko kawałki wyznaczone na lepsze plemniki.

– Wiesz w jak wielu rodzinach tak jest? – powiedział Maks. Objął Mirę i do ucha szepnął;

– Najważniejsze, że mamy siebie i dzieci i własny klucz.

– Tak, to prawda, ale ty zbyt często na oścież otwierasz te drzwi. Robisz przeciąg i ucieka zbyt wiele ciepła. A potem musimy nadrabiać, by dogrzać nasze domostwo – powiedziała Mira.

 

Lena Maria T.