Ukrop umysłu
Żar leje się z nieba. Wody! Wody! Wody!
Jak głodnemu chleba – z pobliskiego skwerku słychać.
Cichym sopranikiem zaczęła Lipa: – moje lico zbladło nieco, lifting na nic. Same straty,
a zabieg mam na raty. Spójrzcie! Już mam rdzawe łaty! Jesiennie wyglądam,
a jestem symbolem lata. Jak tak dalej pójdzie, to pszczoły przestaną latać.
I kto usiądzie na ławeczce i odpocznie sobie?
– Ach, te upały… nam się też we znaki dały – rzekł dostojnie Dąb.
Gdyby choć wiatr do pracy się zabrał. Słyszałem jak w nocy chrapał.
– Wiatr to mało! – Wachlarzyk sobie rozwiń bracie – z sarkazmem powiedział Platan.
Twoje liście jak pierniczki wigilijne. Tylko polukrować i do pudełka, by zmiękły schować.
Tak dokuczył koledze.
– Hola! Hola! – oburzył się Dąb – A moje żołędzie? – Już zbierają dzieciaki do przedszkola.
– Fakt – potwierdził Platan. Czapeczka, brzuszek i pełny garnuszek. Zachichotał.
My uschniemy! Czym się staniemy? Zewsząd słychać.
Zakładką do książki?
Eksponatem do gabloty na lekcji biologii?
Już jesteśmy papirusem!
– Wody, wody, wody! Napić się muszę! – zakwilił Kasztanowiec.
Złośliwie zwrócił się do młodej Brzozy: – Przestań się tak ruszać, choćbyś owsiki miała.
Przez ciebie trzęsę się cały, a mam być spokojny, by kasztany nie popękały.
– Dość! Dość! Przestańcie! – nie wytrzymał Klon – Musimy cierpliwie na deszcz czekać, a nie narzekać.
– A ty Klonie, nie wymądrzaj się tak! Swoim listkiem obcego kraju jesteś znakiem – liść młodej Brzozy wykrzywił się niesmakiem. W naszym kraju orzeł biały! Nie obce symbole. Dyrdymały.
– Niech już popada – odezwała się też Jarzębina. Już dłużej tych korali nie zdołam utrzymać!
Moja kuzynka to ma się dobrze, tam gdzie rośnie fontannę postawili. I żyje jak królowa we dworze.
Deszczu nam daj Panie Boże!
– Nad wami płaczę – rzekła Wierzba – ramiona z bezsilności mi opadają, kiedy was słyszę – choć sama
ledwo dyszę nie narzekam.
– Powiedziała co wiedziała – wtrącił się Bluszcz – Wszyscy przy tobie płaczą!
Nie mam już sił piąć się wzwyż. Hej! Upale odejdź. A kysz! A kysz!
To nie mysz! – krzyknęła Topola –
– Ty powinnaś w polu róść. Kłębki twoje dławią, duszą. Dodatkową nam katuszą – ciągnął dalej Bluszcz.
Wtem odezwała się Brzoza Stara.
– Kochani moi, przytulę was do kory swojej. Spokój przywrócę. Sił wytrwałości dam. No, śmiało. Do mnie!
– powiedziała – Jeszcze trochę wytrzymajcie. Wszak to sierpień pełnia lata. Jeszcze trochę, a jesień wezwie do pracy
naszego niesfornego Deszcz – brata. Wszak twardo stoimy. Korzenie silne jak Dąb posiadamy
– puściła doń oczko zalotnie – Od wiosny, lata, jesieni, zimy… Stoimy!!!
A, że lico nieskropione, usta niezwilżone. To nic…Tak tego lata najwidoczniej ma być!
Nastała cisza. Bowiem, zrozumieli, że nie cierpią tylko oni. Przy niedostatku narzekamy, pokazujemy frustrację, złość. Innym dając nieźle w kość. Ale, czy mamy odwagę użyć słowa na wagę złota? – Przepraszam –
Wielu powie; … E tam… Co tam… A szkoda. To słowo jest naprawdę na wagę złota.