zdj. z int.

 

 

Cztery pory roku

&

wiosna

Z odpowiednią częstotliwością odradza się – zmartwychwstaje. Nie jest terminem tylko dla czegoś – kogoś młodego. Wchodzącego dopiero w życie. Bywa symbolem świeżego spojrzenia na życie. Nowum dla kogoś, kto znalazł się w leju tornada. Z tej pozycji więcej widać. Kłęby kurzu, zagęszczonego czarnymi myślami go otaczają, zatykają nozdrza, powodując duszenie, a wiatr zaplata od stóp po szyję tworząc kokon…otwarty, jak kielich ze światłem na górze. Bo tam na górze widzi kolor zielony. Jako jedyna alternatywa, by żyć po takim wirowaniu. Daltonizm uleczony. Wraca wówczas oddech, regularny, a nozdrza z powrotem wyczuwają zapachy, kojarzone z przebudzeniem się ziemi po śnie…delektują się wiosennym jaśminem.

 

&

lato

Ukrop. Skwar słoneczny rozbiera wszystkich. Spływający pot ponagla. Mnie nie ominął ten stan.

Przeciwnie. Czuję cudowne fluidy. Coś od wnętrza łaskocze. Nogi kieruje przed lustro. Które zdaje się mówić:

– Niczego ci nie brakuje…wskakuj w szpilki, załóż kolorową sukienkę z głębokim dekoltem i do przodu.

Zacznij wreszcie żyć! Czerń zakładaj tylko do kolacji.

– I co ty na to? – słyszę głos zza tafli lustra –

– Tak!…chcę zakwitnąć. Choć dłonią mnie nie dotkniesz. Pudrem ukryję korytarze drążone wspomnieniami.

Chcę zakwitnąć… Jak te kwiaty, które ci przynoszę. Katharsis dokonany dymiącym knotem świecy.

&

jesień

Swoją twarz porównywała do tarczy zegara. Z każdym ruchem wahadełka nabierała uroku dojrzałych winogron.

Pajęczynki wokół oczu wydobywały ich zieleń. Zmarszczki wokół ust czyniły je ponętniejszymi. Ozdabiały uśmiech. Była dumna ze swoich spracowanych nadal kobiecych

dłoni. Czas nagrodził ją, może dlatego, że kochała zegary i jesień i deszcz….

A kiedy otwierała parasol mówiła:

– Lubię kiedy pada, bo najbardziej kobieco czuję się pod parasolem –

 

&

zima

Parapet, wejście do domu zasypane śniegiem. Nocą musiał padać śnieg. Widać ślady ptaków. Dziś tylko one jak zwykle mnie odwiedziły. Ta cudowna kojąca biel. Brr…zimno. Rozpalę w kominku. Popatrzę jak płomienie na polanach wirują z dźwiękami Chopina. Nieustannego towarzysza moich dni. Ptaki też go pokochały, bo kiedy uchylam okno to rzędem stają na parapecie. W bezruchu jak i ja wpatrują się w płomień kominka.

Pokochałam zimę pomimo ograniczenia terenu stopom, ale jakąż to przestrzeń posiadam z kołderką cudownej bieli oczyszczającej, maskującej mroki myśli. Bieli z błogosławieństwem wiernego Chopina i autentyczności publiki w postaci ptaków. Nie klakierów.

 

 

                                                                                                                     Lena Maria T.