Kraju mój
Miotają tobą jak młokosem.
Wszak posunięta wiekiem jesteś.
Watahy wiecznie głodne.
A nowych wilków przybywa.
I orzeł ma już dosyć wybielania.
Dziś wszystko mało przejrzyste.
Mundur, sutanna, kitel, kreda nauczyciela.
Słowami również można strzelać!
Zhańbić, zaprzedać, unicestwić.
Byle piedestał postawić. Na nim złote cielce.
Omamić fetorem srebrników.
Symbolem zaprzedajnego wisielca.
Wydobyć biel z rękawiczek manierą skunksa.
Miotają tobą jak młokosem.
Wszak posunięta wiekiem jesteś
Złotymi łanami słynąca.
A pośród; kwitnące czerwone maki.
Znakiem przelanej krwi.
Czy po to tak wiele łez wessałaś;
by gorsza Sorta była wciąż w potrzebie?
Ludowi starcza polska mowa,
skowronek pośród pachnących traw,
i szelest liści i widok kwitnących malw
i ziarno na chleb z polskiego pola,
jabłko z lubelskiego sadu,
plusk bałtyckiej fali,
ryba z mazurskiego jeziora,
oscypek górali, w piecu węgiel ze Śląska.
Nie unijna wymiarowa zakąska.
Ludowi jedno Kto! – berło trzyma.
Ma godnie władać! Nie kolana zginać!
By nasz Orzeł mógł dumnie szybować.
I z lotu ptaka pieczę sprawować.