Po Wigilii ci odpowiem

część 2.

 

                                                         

Miała na sobie małą czarną, sznur białych pereł ozdabiał suknię, kolczyki zwisające z perłami, jasne włosy upięte z tyłu i kosmyk z jednej strony wypuszczony, dodający jej atrakcyjności.
– Lubię ciebie w tej sukience – ciągnął.
– No wiesz, teraz, ale sobie moment wybrałeś – ucięła sucho, proszę dołóż do kominka, zaraz zaczynamy.
– Panowie siadamy – zwróciła się do synów.
Nagle najmłodszy krzyknął, stojąc przy oknie, jednocześnie podskakując z radości.
– Jest, jest widzę gwiazdkę… Ja pierwszy ją zobaczyłem.
Nadal w podskokach, dobiegł do stołu i krzyczał: – Ja pierwszy ją ujrzałem.
Czekał by go pochwalono. Wzbudził u wszystkich śmiech. Był bardzo podekscytowany atmosferą świąteczną. A ubieranie choinki trwało dłużej, bo każdą ozdobę musiał dotknąć, pooglądać z każdej strony. Sam musiał zawiesić na jej szczycie gwiazdę, bo najmłodszy. Duma go rozpierała. Dla niego wszystko miało wymiar czaru. Starsi bracia już bardziej chłodno odbierali Święta. Oczekiwali właściwie tylko prezentu, do szczęścia wystarczył im komputer i wolne od zajęć szkolnych, bo przerwa świąteczna, no i teraz jeszcze kolejka Piko.
W sam raz – pomyślała, przenosząc wazy, półmiski z potrawami na stół.
– Siadamy, zapraszam – powtórzyła.
Wszyscy znali swoje miejsce przy stole.
Wiedzieli, gdzie jest nakrycie dla nieznajomego przybysza, zawsze puste…
Maria spojrzała na nich z dumą, tak to jest dziś moja rodzina, pomyślała.

– No zaczynamy – ściszyła dźwięk płynącej kolędy, podała opłatki. Skinieniem głowy mężowi kazała rozpoczynać.
– Jeszcze chwilę, przepraszam, zapal świece, zapomniałam – powiedziała podając zapalniczkę.
Paweł odłożył opłatek na stół, wziął od niej zapalniczkę i podszedł do kominka, na którym stał wytworny świecznik. Kiedy zapalił świece cały pokój nabrał większego uroku. Pojawiły się iskierki w oczach dzieci. Atmosfera świąteczna była odczuwalna.

Paweł rozpoczął modlitwę… Dzieciaki prawie recytowały, ze złożonymi rękami. Maria i Paweł stali naprzeciw siebie, łzy popłynęły jej ze wzruszenia, zawsze płakała, więc i tym razem nie wzbudziło to zainteresowania synów. Po paru wersach słowa modlitwy dla niej były puste… Wypowiadała słowa, ale już nie tak jak kiedyś. Była daleka myślami. Po modlitwie podeszli do siebie, by podzielić się opłatkiem. Podała mu rękę. Tego momentu najbardziej się obawiała, bała się, że nie wytrzyma i wybuchnie płaczem.
Już nie potrafiła w jego obecności prawdziwie czuć, jak to określała sercem, jak kiedyś, coś umarło. Składając życzenia patrzyli sobie w oczy. Jej spojrzenie było martwe.
Pośpiesznie, nerwowo odsunęła dłoń i podeszła do syna. Kiedy już wszyscy podzielili się opłatkiem, zasiedli do stołu. Podając potrawy jej myśli biegły, powracały tylko do jednej, jak ma postąpić, a decyzję miała podjąć po Wigilli. Tak właściwie od wielu miesięcy nie spała normalnie. Analizowała, a problem nie był błahy. Decydowała o losie swoim i dzieci.
Wielkie szczęście dawali synowie, a najwięcej najmłodszy. Niejednokrotnie wybuchali śmiechem,
kiedy coś powiedział i zadawał śmieszne pytania. Po kolacji, jak każdego roku razem zaśpiewali kolędę “Przybieżeli do Betlejem”, bo tylko tej kolędy słowa synowie znali. Tym razem przyśpieszali, bo chcieli już otworzyć prezent.

– Paweł proszę zrób zdjęcia, będziemy mieć na pamiątkę – powiedziała Maria podając aparat fotograficzny.

– Mam nadzieję, że nie ostatnie – rzekł Paweł. Nie odpowiedziała mu.

– No chłopcy, teraz możecie iść po prezenty – zwróciła się do synów. Wybiegli z pokoju, krzycząc z radości. Papier z pudełka kolejki, którą otrzymali podarli w strzępy. A najmłodszy wołał:

– Mikołaju dziękujemy! – i podskakując wokół braci śpiewał po swojemu.
Zabrali kolejkę i pobiegli do pokoju ją składać. Po tylu emocjach, wrzaskach, zapadła cisza. Maria z Pawłem siedzieli milcząc, od dawna już z sobą nie rozmawiali, aby uniknąć jego wzroku wstała i zaczęła składać naczynia, by zanieść
do kuchni. Łzy płynęły same. Jak gdyby chciała wykorzystać czas, że dzieci nie ma w pobliżu. Paweł włączył telewizor.
Znał ją, wiedział, że nigdy mu nie wybaczy. Bez względu jakąkolwiek podejmie decyzję. Postanowili, że przeczekają do Świąt, by synom nie odbierać radości.
Nagle wbiegł do pokoju jeden z bliźniaków.
– Tatuś, potrzebujemy ciebie, nie potrafimy jej złożyć.
– Wiedziałem – odpowiedział i poszedł z synem.
Maria krzątała się w kuchni, rozmyślając.
Zdawała sobie sprawę, że to ona zadecyduje co dalej z ich małżeństwem, rodziną. Ta Wigilia była wyjątkowa, oboje wiedzieli, że mogła być ostatnią.
Podczas kolacji patrzyła z miłością na dzieci, zdawała sobie sprawę, że zadecyduje przede wszystkim o ich losie… Dlaczego nie potrafię przebaczyć, zadawała sobie nieustannie to pytanie. Czuła ból, pustkę, rozczarowanie.
– Jak on mógł mi to zrobić – powtarzała.
Była to pierwsza Wigilia, którą przygotowywała z obowiązku, a nie jak kiedyś z miłości i obowiązku.

 

 

(cdn.)                                                                                                     Lena Maria T.