Gołąb pokoju Pablo Picasso

 

 

 

 

 

 

Czas refleksji…gołębie.
 
Czas refleksji. Analiz. Wspomnień. Gniecie. Najswobodniej wydychamy powietrze będąc sami. Choć belka gniecie, jakby przysiadano na niej, jak gdyby to co wypluwamy to niechciane wskakiwało na nią i miało ubaw. Czy to coś to TO nierozgrzeszone? Bez pokuty?
Tego roku sobie obiecałam, że będę czynnie uczestniczyła w Drodze Krzyżowej. I nie wyszło. Nie dane. Choć teraz wiem, że czynnie nie oznacza koniecznie w Świątyni.
 
Stoję przy oknie i nie dowierzam. Kilka dni, a jaka zmiana. Zewsząd dobiegała muzyka. Z prawej jazz, z lewej rock i blues. Z góry studenci. Mieszanka wszystkiego, ale mocno! Pod blokiem nie było szans na zaparkowanie pomimo wyznaczonego miejsca. Na chodniku graniczyło z cudem, wszak ulica prosto na uniwerek…
 
Od kilku dni w rzędzie stoją te same samochody, tylko dwa przestawiane co kilka godzin. Widać byli w koniecznej potrzebie wyjazdu. Dzisiaj służby porządkowe dezynfekowały blok w środku jak i przed. Pozostały ślady białego proszku.
 
Na placu zabaw pusto. Na skwerku raz po raz ktoś spacerujący w masce z psem. I patrole policji.
 
Tramwaje i autobusy za dnia i wieczorami jak widma. Puste. Czasem z jednym, dwoma pasażerami.
 
Dzwonię do sąsiadów wiekowych. Cudownych ludzi:
 
– Hej, witajcie! Tak cicho, że zastanawiam się co u was?
 
Nie słyszę ani kroków, ani lejącej się wody. Wychodzę do lekarza, bo muszę. Podrzucić wam coś? Po drodze mogę kupić. Chleb, lekarstwo, wodę?
 
– Nie dziękujemy. Mamy. Ale gdyby coś to poprosimy.
 
Wychodzę. Dezynfekuję klamkę u drzwi mieszkania.
 
Potem klamkę u drzwi wyjściowych z naszego pięterka. Nasączone środkiem dezynfekującym chusteczki wrzucam do wlotu zsypu w ścianie. Widzę monitoring bloku zza szyb portierni. Ani żywej duszy.
 
Automat kolejnych drzwi trzasnął. Ciary z pogłosu przeszyły szyję. Skuliłam się.
 
– Boże jak tu cicho! To kilkanaście pięter! Nawet winda wstrzymuje oddech. Strach. Główne drzwi otwieram łokciem.
 
Idę z maską w kieszeni. Zobaczę czy inni mają na twarzy. Mijam sporadycznie ludzi. Oni mnie. Robimy to łukiem. Nikt się nie uśmiecha. Twarze w powadze. Nawet młodzież.
 
Zbliża się w moim kierunku bezdomny. Patrzy prosto w oczy i robi łuk. Ręka wyciągnięta nagle z powrotem wraca do obszarpanej kieszeni palta. Opuszcza głowę. Wyjmuję monetę z kieszeni. I zawołałam:
 
– Ej!!! …
 
Tak mi się wyrwało. Sama odebrałam to jak zawołanie na psa. Nie chciałam by tak zabrzmiało. Położyłam monetę na deskę ławki na przystanku tramwajowym.
 
Mężczyzna podszedł. I zabrał. Ja pokazałam z odległości nakazanej ponad metr otwartą dłoń. Zrozumiał. Bezpieczeństwo. I swoją dłoń dał na serce. To był pierwszy uśmiech jaki widziałam. I oddałam.I uśmiech i znak na sercu.
 
Wracając do domu zauważyłam przed blokiem gołębie. Zawsze były. Ale w tak wielkiej ilości nigdy. Wszak to jeden z wielu symboli. Niebiański posłaniec.
 
Czas refleksji. Analiz. Wspomnień. Gniecie. Najswobodniej wdychamy powietrze będąc sami. Ale dzisiejsze jest inne. Może to ostatnie hausty. Może nie wszyscy zasługiwaliśmy na nie…

 

.Lena Maria T.

 

 

 

 

—————————————————————————————————-