Czas refleksji…gołębie.
Czas refleksji. Analiz. Wspomnień. Gniecie. Najswobodniej wydychamy powietrze będąc sami. Choć belka gniecie, jakby przysiadano na niej, jak gdyby to co wypluwamy to niechciane wskakiwało na nią i miało ubaw. Czy to coś to TO nierozgrzeszone? Bez pokuty?
Tego roku sobie obiecałam, że będę czynnie uczestniczyła w Drodze Krzyżowej. I nie wyszło. Nie dane. Choć teraz wiem, że czynnie nie oznacza koniecznie w Świątyni.
Stoję przy oknie i nie dowierzam. Kilka dni, a jaka zmiana. Zewsząd dobiegała muzyka. Z prawej jazz, z lewej rock i blues. Z góry studenci. Mieszanka wszystkiego, ale mocno! Pod blokiem nie było szans na zaparkowanie pomimo wyznaczonego miejsca. Na chodniku graniczyło z cudem, wszak ulica prosto na uniwerek…
Od kilku dni w rzędzie stoją te same samochody, tylko dwa przestawiane co kilka godzin. Widać byli w koniecznej potrzebie wyjazdu. Dzisiaj służby porządkowe dezynfekowały blok w środku jak i przed. Pozostały ślady białego proszku.
Na placu zabaw pusto. Na skwerku raz po raz ktoś spacerujący w masce z psem. I patrole policji.
Tramwaje i autobusy za dnia i wieczorami jak widma. Puste. Czasem z jednym, dwoma pasażerami.
Dzwonię do sąsiadów wiekowych. Cudownych ludzi:
– Hej, witajcie! Tak cicho, że zastanawiam się co u was?
Nie słyszę ani kroków, ani lejącej się wody. Wychodzę do lekarza, bo muszę. Podrzucić wam coś? Po drodze mogę kupić. Chleb, lekarstwo, wodę?
– Nie dziękujemy. Mamy. Ale gdyby coś to poprosimy.
Wychodzę. Dezynfekuję klamkę u drzwi mieszkania.
Potem klamkę u drzwi wyjściowych z naszego pięterka. Nasączone środkiem dezynfekującym chusteczki wrzucam do wlotu zsypu w ścianie. Widzę monitoring bloku zza szyb portierni. Ani żywej duszy.
Automat kolejnych drzwi trzasnął. Ciary z pogłosu przeszyły szyję. Skuliłam się.
– Boże jak tu cicho! To kilkanaście pięter! Nawet winda wstrzymuje oddech. Strach. Główne drzwi otwieram łokciem.
Idę z maską w kieszeni. Zobaczę czy inni mają na twarzy. Mijam sporadycznie ludzi. Oni mnie. Robimy to łukiem. Nikt się nie uśmiecha. Twarze w powadze. Nawet młodzież.
Zbliża się w moim kierunku bezdomny. Patrzy prosto w oczy i robi łuk. Ręka wyciągnięta nagle z powrotem wraca do obszarpanej kieszeni palta. Opuszcza głowę. Wyjmuję monetę z kieszeni. I zawołałam:
– Ej!!! …
Tak mi się wyrwało. Sama odebrałam to jak zawołanie na psa. Nie chciałam by tak zabrzmiało. Położyłam monetę na deskę ławki na przystanku tramwajowym.
Mężczyzna podszedł. I zabrał. Ja pokazałam z odległości nakazanej ponad metr otwartą dłoń. Zrozumiał. Bezpieczeństwo. I swoją dłoń dał na serce. To był pierwszy uśmiech jaki widziałam. I oddałam.I uśmiech i znak na sercu.
Wracając do domu zauważyłam przed blokiem gołębie. Zawsze były. Ale w tak wielkiej ilości nigdy. Wszak to jeden z wielu symboli. Niebiański posłaniec.
Czas refleksji. Analiz. Wspomnień. Gniecie. Najswobodniej wdychamy powietrze będąc sami. Ale dzisiejsze jest inne. Może to ostatnie hausty. Może nie wszyscy zasługiwaliśmy na nie…
.
—————————————————————————————————-