Złota rybka

 (opowiadanie)

 

Zadzwonił telefon.

– No tak, zawsze go szukam. Słychać, a nie widać – powiedziała do siebie Laura.  Dźwięk zmilkł. Po chwili go znalazła i oddzwoniła.

– Hej, wybacz Alu, że nie odebrałam na czas, ale …

– Tak, tak, wiem – Ala weszła jej w słowo – nie mogłaś go znaleźć. Jak zwykle – zaśmiała się do słuchawki. No to jak, masz teraz zajęcia czy popołudniu? – zapytała – Bo jestem niedaleko i mogę wpaść na chwilę.

– Ok, podjeżdżaj. Dzisiaj mam wolne. Jestem sama, swobodniej porozmawiamy.

Po czasie Ala dotarła do Laury.

– Kawę? – zaproponowała Laura.

– Chętnie, padam na twarz. Jestem po dyżurze. Miałam odebrać z pralni kostiumik i do wyrka. Zaparzając kawę Laura rozpoczęła rozmowę.

 

– Wiesz, im dłużej żyję tym bardziej wątpię w ludzi. Myślałam, że mnie już nic nie zdziwi. Nie zaskoczy. Bardziej nie zaboli – powiedziała .

– A  jednak, no cóż, takie to życie. Chociaż ty po tym co zgotował ci los, inaczej odbierasz kolejne niespodzianki.

– Tak, zadaję sobie za każdym razem pytanie, czy udźwignę? Chodzę notorycznie zmęczona, ba, przemęczona. Myśli, ich natręctwa wypalają mnie. Zapominam co to uśmiech, wiesz taki od wnętrza, czysty. Stworzyliśmy sobie azyl. Ja po przejściach on …

– No tak  – dokończyła Ala – …mężczyzna po przejściach, kobieta z przeszłością…czy na odwrót. Zaraz, zaraz, już wiem! – krzyknęła, unosząc dłoń jakby trzymała batutę. To tekst Agnieszki Osieckiej z piosenki “Czy te oczy mogą kłamać”. Pamiętasz? – Zaczęła murmurandem… Laura jej powtórowała. 

– Tak, oj, tak to leciało. Laura zacytowała kawałek tekstu:

“A gdy się zejdą, raz i drugi,
kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością,
bardzo się męczą, męczą przez czas długi,
co zrobić, co zrobić z tą miłością … ” Cudne prawda?

– Fajny kawałek… – potwierdziła Ala. Laura podała jej cukier i po chwili wróciła do tematu.

– Stworzyliśmy  swój świat. Do którego inni uzurpowali sobie prawo  wciskać swoje łapska, wiecznie jakiejś szarpanie. Paweł jest mało odporny psychicznie. Bywa uległy. Odbierając sobie spokój, godność. Odbija się to na jego zdrowiu. Na naszym związku. Niespokojnie śpi. Przecież nie jesteśmy młodzi.

– Pamiętam doskonale sytuację po waszym ślubie. Już na dzień dobry dostałaś… hmmm, jak to mówił twój syn, kiedy dostawał piłką? Już wiem, w dziób! Ale twój mąż mocniej.

– Tak…do dziś widzę  zaskoczenie Pawła. Zmieszane z bólem. Totalne rozczarowanie. Tego się nie spodziewał. Nigdy nie widziałam u niego takiego wyrazu twarzy. Rozumiesz coś z tego? Siostra, którą darzy miłością, traktował wyjątkowo, szwagra jak przyjaciela pokazują mu drzwi, gdy podjechał ich poinformować,  że się ożenił. Dojrzały mężczyzna miał prosić siostrę o pozwolenie?  Błogosławieństwo? –   podniesionym głosem powiedziała Laura – Wiesz, gdyby to były jego dzieci, to zrozumiałabym, ale siostra! – znów uniosła głos. Wyczuwało się u niej zdenerwowanie.  Wręcz złość.

– Pamiętam, jak mówiłaś dostał piżamę do ręki. Jak psu…won!

A ich syn powiedział:  –  … nie będę komentował.

– Tak było. Decyzja o tym, kiedy i gdzie i jak, weźmiemy ślub była nasza. Byliśmy tylko my i świadkowie. Nie było nikogo z jego rodziny, ani mojej. To był nasz dzień! A teraz… – Laura przystanęła. Zmieniła barwę głosu. Była przygaszona – Niedawno – kontynuowała ściszonym głosem –  Paweł sprawdzał pocztę i nagle słyszę:

– Kochanie Marek napisał maila. Zamarłam. Pomyślałam, że coś złego się stało. Wiesz corona szaleje.

– A kto to Marek? – zapytała Ala.

– Syn siostry męża. Dorosły mężczyzna. Ma ośmioletniego syna. W mailu były krótkie zdania. Drogi wujciu, jesteśmy po Pierwszej Komunii syna. Bardzo to przeżył, prosimy o modlitwę za młodego i dwie fotki rodzinne pod kościołem. Niedowierzałam. Tupet czy brak honoru, godności. Kiedy braliśmy ślub wujcio też bardzo to przeżywał !!!! – złośliwie wówczas  pomyślałam. Był to dla nas jeden z najpiękniejszych dni w życiu. W milczeniu jechaliśmy w podróż poślubną. Jedyne tematy to podziwianie i komentowanie  mijanych okolic do Pragi. Wiedziałam, że powinnam zmilczeć bolący  temat. To on musiał to strawić. W końcu to jego rodzina.

– Nie dziwię się twojej reakcji. Tego nie można zrozumieć. Jestem z zewnątrz, ale wybacz to zakrawa na kpiny. Czy twój mąż jest od ich zależny w jakikolwiek sposób?

– Nie. W zasadzie tak, więzy rodzinne, to też zależność.

– Bredzisz. W tej zależności są granice. Granice!!! Popatrz, przez przypadek  znów zacytować aż się prosi –  Ala zaśmiała się.

– Tak, Dostojewski  – powiedziała Laura. A dokładnie brzmi to tak: 

“… Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne; przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobna…” Zbrodnia i kara”.

– Więc, tak nim zawładnęli? – zapytała Ala

– Nie wiem co o tym sądzić, wiele dobrego słyszałam od niego o nich. Ich reakcja dotyczyła faktu, że nie byli na ślubie. Rozumiesz?

– Czy aby na pewno? Bo ja to inaczej widzę. Nie zaakceptowali cię i tyle. A może pasował im samotny wujcio.

– A co na to Paweł. Rozmawialiście na ten temat, mam na myśli maila?

– Tak, po czasie. Wyłożyłam mu to co myślę odnośnie słów z maila. Zacytowałam mu: “…bardzo to przeżył” – i fakt wysłania zdjęć. Bo kiedy zaraz po ślubie pojechał do nich sam, bo chciał mnie jako żonę przedstawić, a  miał uzgodnić czy im pasuje ten dzień na wizytę i zabrał ze sobą zdjęcia z naszego ślubu. To wyobraź sobie, że kazali mu tę kopertę zabrać i nie sięgnęli by zobaczyć. Mało!  W mailu do niego nie było wspomnienia pozdrowień dla żony. A jestem nią od kilku lat. Zastanawiam się co im zabrałam, odebrałam…

– No właśnie, oto jest pytanie – powiedziała Ala – A swoją drogą tak postępują chrześcijanie? Są tak pobożni? Bo w czynach dalecy. Tworzycie związek. Oni sięgają tylko do niego. Ewidentnie nie akceptując ciebie, a co gorsze was. Czy oni  zdają sobie sprawę, że nie szanują jego również. Ich syna nic nie usprawiedliwia. Ponieważ to już dojrzały człowiek. Mógł wówczas powiedzieć:  – …mamo, tato to decyzja wujka.  I pogratulować. Nie było od nikogo gratulacji i życzeń na nową drogę życia.  Więc, nie gniewaj się, ale nie widzę wspólnej drogi z tą rodziną. 

– Tak, rozdroża, ale widzę jak ciężko Pawłowi. Odebrali mu coś czego niczym nie nadrobią…wiarę w siłę rodziny. Tak, zawiedli. Odebrali nam radość, bo liczyłam na przyjaźń z jego siostrą. Nad biurkiem ma fotografie rodzinne. Często widzę jak w zapatrzeniu wzrokiem przystaje. Potem odchodzi od biurka i staje przy drzwiach balkonowych, wlepiony w ogród. Wiem, że cierpi.

– A kto jak nie ty, najlepiej wie, jak bolą rany zadawane przez rodzinę.

– Otóż to. Pokazali swoją jakość. A na pewno nie była jakością Q. Ala  pociągnęła literę QQQQQ … prawie śpiewając.

– No, dokończ! dokończ! dokończ! – dopingowała Laurę, by rozluźnić atmosferę – ulżyj sobie. Najważniejsze, że jesteście razem.

– Tak, to najważniejsze. Żyjemy w swojej wodzie, rozmiękczamy narośl poprzedniego życia. Ja swojego. On swojego. Życia,  którego ból stał się skorupą. Rozmiękczamy, bo skorupa ta odpada, powoli, ale skutecznie. A raz po raz ktoś wkłada swoje łapska i mąci nam wodę. Wodę,  która  stawała się  spokojną. Która koiła.

– Może szukają tam Złotej Rybki – zażartowała Ala.

– Tak, Złota Rybka – pomyślała Laura – ona ma trzy życzenia. My mieliśmy tylko jedno, być razem.

Ala spojrzała na zegarek.

– Ojej, ten czas tak szybko leci. Daj mi jeszcze te tłumaczenia, bo zapomniałabym. Karol cię ozłoci – zaśmiała się – wie, że jak coś zrobisz to porządnie.

– Już daję, czekają gotowe od tygodnia. Ale cię zagadałam. Myślałam, że dłużej pobędziesz. Ale rozumiem, jesteś zmęczona.

– W następną sobotę ty podjedziesz do mnie. Nadrobimy. Nasi panowie mają tenisa. Ala stojąc przy drzwiach objęła Laurę. I wyszeptała jej do ucha:

– Nie przeżywaj tego tak, choć wiem łatwo się mówi.

– A może to początek, forma znaku, by wreszcie się poznać, podać dłoń, by Paweł miał spokój wewnętrzny, przynajmniej z tym tematem.

– Na razie to mnie podaj dłoń na pożegnanie – powiedziała  uśmiechając się Ala i odeszła w kierunku samochodu. Zamykając drzwi  Laura wsparła głowę o witraż osadzony w nich.

– Czegoś takiego to nawet ja się nie spodziewałam, a Pawła jak to musi boleć. Czyżby aż tak chcieli nim zawładnąć… – wyszeptała.

 

Lena Maria T.