& Kici, kici…miał

z cyklu okiem Stańczyka                                                                                                                                                         

Część 5

 

– No dobra – powiedziała babcia odsuwając krzesło od stołu po skończonym posiłku

– Dziękuję. Zapomniałam wam powiedzieć, że późnym popołudniem wpadnie do nas Lawinia z dziećmi. Sfinks jest w pracy –

– Sfinks! – z sarkazmem powtórzył dziadek. – Co za imię – powiedział.

– No wiesz, każdy niech robi co chce, a sam wiesz, że na imiona zawsze jest tak zwana moda…kiedyś to tylko Filemon i Bonifacy – włóżcie do zmywarki naczynia i idźcie na taras podam podwieczorek.

Kiedy Cezary i Filip skończyli jeść udali się na taras. Cezary usiadł na swoim bujanym fotelu, a Filip na poręczy obudowy tarasu. Wsparł głowę o drewniany filar i zaczął huśtać nogami. Cezary lubił patrzeć na wnuka jak tak siedział. Wiedział, że delektuje się ogrodem, że jest mu z nimi dobrze. W myślach powiedział

– Oj, synu gdybyś to widział. Niedane było ci dożyć –

A była pełnia lata. Malwy, stokrotki, róże, mieczyki wszystko buchało kwieciem. A wokół krążyły motyle i osy. Filipowi po sytym posiłku nawet nie chciało się za nimi biegać. Skowronek zaczął swoje trele. Dziadek jak zwykle z sekundy na sekundę wydał pierwszy dźwięk chapania.

Nagle Filip dojrzał sąsiadkę i zawołał pozdrawiając

– Dobrego dnia pani Amalio! –

Dziadkowi to nie przeszkadzało. Spał nadal. Zaś babcia wyjrzała przez okno i zawołała

– Amalio zapraszam na mleczko, właśnie kończę przygotowywać, wejdź proszę na taras –

– Nie chciałabym przeszkadzać – odpowiedziała

– Ależ skąd, bardzo proszę –

– Filip!- zwróciła się do wnuka – zajmij się na chwilę panią.

– Dobrze babciu – odparł. Lubił sąsiadkę. Była bardzo miła.

cdn.

 

                                                                                         Lena Maria T.