Głodni miłości

Całe życie dajemy. Dostając ochłapy. Licząc, że z czasem zostanie cokolwiek docenione. Nasze rozczarowanie wydaje nieludzkie dźwięki. Zawodzi. Najgłośniej od zmierzchu do godzin porannych. Osiada w opuchliźnie oczu.

Buntujemy się!

– Nie! –  tym razem tak nie miało być!

Chcąc zaznać odrobinę ukojenia wychodzimy do miejsca, w którym cisza mówi. Tylko tam ma stonowaną barwę głosu. Relaksuje. Tam czujemy się człowiekiem. Tam wyczuwamy tętno. Choć na chwilę.

Jest okres wielkiego postu. Przygotowania wnętrza do świadomości naszej drogi. Tutaj na tej ziemi. By w ostateczności prochem zostać. Choć od dawna nie czujemy ciała. Kompasem – miłość. Zszedłeś na krótko pośród nas – ludzi. W drugiej osobie – Syna. Pokazując jak w instrukcji obsługi – jak żyć!

Kiedy tak po ludzku analizuję to od narodzin (z tego co znam) to tylko dwa razy się zbuntowałeś. Raz będąc młodzieńcem zwiałeś z domu rodzicom. Po poszukiwaniach odnaleźli Cię, gdy nauczałeś w świątyni. Dzisiaj to miałbyś kuratora. A rodzice problemy. Za drugim razem, gdy batem przegoniłeś kupczyków ze świątyni. Nawet wiedziałeś o Judaszu. Posłusznie podałeś policzek do pocałunku. Reszta to również nadstawianie karku na baty, policzkowania, po drogę krzyżową i śmierć w męczarniach. Dawałeś, dawałeś i głosiłeś miłość. Jako jedyny sposób na godne życie, by wejść do Raju. Czyli całe życie mamy się nadstawiać, godzić na wszystko co otrze się (przypadkiem, czy zrządzeniem losu) o nas.

Z tego wynika, że jestem złym człowiekiem, bo się buntuję. Jestem z brakiem pokory. Oczekiwałam – już nie ze strony ludzi, ale ze sfery nadprzyrodzonej. Ciągle mi zimno. Wyczekiwałam ciepła. Na próżno. Całe życie dawałam i daję nadal i dostaję w zasadzie nic. A nie mam na myśli rzeczy namacanych.

Oczekiwałam i ciągle oczekuję, bo jestem głodna miłości…  jak wielu, nim prochem się staną.

Jak i ja.                                                            

 

                                                                                                                                        Lena Maria T.