znów
pozrywane nitki snu, tarmoszone
do oporu niepokojem, odebrany
bezsenności spokój, niezbędny,
by stawić czoło kolejnemu dniu
jak zwykle świta, a umysł udręczony
nocą, bardziej niż obfitym taranami dniem
kawałki potłuczonego lustra
bezkrwawo ranią, a najbardziej z jego
rewersu, te urastają do niewyobrażalnych
rozmiarów, jak powiększające szkło
zza firanki zapowiedź dobrego dnia
kołderka mgły szczelnie otula słońce
lecz wbrew pozorom, to nie oznaka radości
jaką niesie jego blask, wszak wiadomo,
że promień takiego światła ma zawsze cień
od którego nie sposób się uwolnić