Kolana ścięte.
Półmrok – wskazany po wydechach w skażony konfesjonał.
Koraliki same przeskakują .
Jak dobrze rozmawiać z Tobą.

Błoga cisza. Tylko tego potrzebuję.
Niech się stanie wola – Twoja – wykręcona twarz z bólu argumentem.

Przerywany spokój z impetem otwiera drzwi drugiego ja.
Czuję swąd palonej wody. Złość nozdrzami zieje.
Myśli sypią się na posadzkę. Rozbijają w kawałkach jak moje porcelanowe ja.

Cóż to za miłość. Mam kości i mięśnie reszta u Ciebie.
Odchodzący zabierają miłość też ze sobą
Do Ciebie.

Znów przerwana cisza…

Kasłania, posuwiste kroki tych bliżej zameldowanych,
bo zamieszkują gdzie indziej.
Tajfunem wkręcają się w spokój
Poszewki na zewnątrz dostosowują błogości mimiki twarzy.

Unoszą moje stopy automatycznie w kierunku drzwi –
zawsze otwartych
Od progu blask słońca – moja jasność

mam tutaj tymczasowy meldunek…

zdj. z int.
zdj. z int.