Kiedy odsłuchuję Chopina jestem szczęśliwa. Mimo wszystko…
Czy wówczas marzę? Nie. Jestem w środku marzenia. Scalona w jedność. Zastygam ze wzruszenia. Czuję ramiona obejmujące mnie. Unoszące. Wyzwala się we mnie to coś drzemiącego…coś co sprawia, że płuca haustami czerpią tlen, a puls skacze dorównując tępa odbieranym dźwiękom. Wszechobecna potrzeba miłości. Miłości w całym kontekście. Drżenia ciała. Tak, wówczas czuję się kobietą. Może się mylę, ale dla mnie subtelność kobieca to największy atut. Niesamowitym jest fakt, że to sprawiają nuty. Niby zwykłe dźwięki. A kiedy łza uleje się myślę o Chopin’ ie. Jak wielki dar dostał, że dociera do wnętrza innych. Że dociera tak głęboko. Kiedy byłam młoda marzyłam o takim mężczyźnie. Nie mówię o ciele, bo nie w moim typie, ale o delikatności. Najdalej odpływam przy nokturnach. A wyobraźnia bez granic. Dźwięki opadają na ramiona i wirują ze mną. Przenoszą jak Alicję w krainę nie wszystkim daną zobaczyć. Odwiedzam ją dziennie, dlatego tak kocham życie. Mimo wszystko…Życie; w mojej krainie marzeń. Dzięki temu przeistaczam się w ptaka, w obłok, bujam na rąbku księżyca, dłonią zbieram brokat gwiazd, ścigam z wiatrem po grzbietach łanów zbóż. Toczę łzę nieszczęścia w kondukcie żałobnym. I ulewam łzy namiętności. Dotyku ust, torsu, zawieszonych pocałunków na włosach…Czuję krople deszczu, wsłuchuję się w jego szept i patrzę jak znika w kałuży.
Kiedy odsłuchuję Chopina jestem szczęśliwa. Mimo wszystko…A kiedy z ostatnią nutą zamykają się drzwi mówię;
Fryderyku kocham cię…